Żona i syn zabili 59-latka trucizną w kanapkach - ciekawa sprawa, zwłaszcza, że u nas z wykrywalnością otruć nie jest najlepiej. Ale ten dziennikarz też chyba do końca nie wiedział o czym pisał: "Jednak w sierpniu tego roku policjanci uzyskali operacyjną informację, że przyczyną śmierci 59-latka mogło być otrucie" (Prawdopodobnie chodzi o informacje uzyskane w wyniku czynności operacyjnych, a nie w wyniku jakiejś operacji chirurgicznej jak można by to zrozumieć)
Virginia puts woman to death by lethal injection - fascynuje mnie, że jeszcze w XXI wieku ludzie są skazywani na karę śmierci, a tym bardziej uzasadnianie tego faktem, że są "uosobieniem zła". Historia ciekawa i dziwaczna.
USA TODAY Investigation Reveals Serious Misconduct by Justice Department Prosecutors - ciężko jest stworzyć dobry i sprawiedliwy system sprawiedliwości. Tutaj więcej o tej sprawie.
Tens of millions of 'missing' girls - trochę o problemie deficytu kobiet na świecie. Brakuje około 60 do 100 milionów kobiet, choć teoretycznie powinno być ich więcej... Czyli trochę o równouprawnieniu i wiktymizacji kobiet. Polecam (dodatkowo na stronie znajdziecie linki do filmików na TED-zie: czyli bardzo ciekawych wykładów na ten i inne tematy. Polecam!)
piątek, 24 września 2010
wtorek, 21 września 2010
Bezpieczeństwo w sieci 5: sposoby zwalczania - CETS, czyli Bill Gates włącza się do akcji
W Kanadzie (Australii, Brazylii, Chile, Włoszech, USA i kilku innych krajach, a wkrótce także w Polsce) policja korzysta ze stworzonego specjalnie na ich potrzeby przez Microsoft programu CETS (Child Exploitation Tracking System).
Sposób, w jaki detektywowi z Toronto udało się uzyskać pomoc komputerowego giganta był wręcz filmowy. W 2003 Paul Gillespie, pracujący w wydziale ds. przestępczości seksualnej, zajmujący się problemem pornografii dziecięcej, napisał e-mail do szefa Microsoftu, czyli Billa Gatesa, z przejmującym apelem o pomoc (w tym miejscu źródła nie są zgodne. Można znaleźć informację, że maili było więcej i były wysłane do kilku różnych dyrektorów w Microsofcie, a jeden przypadkowo trafił do Gatesa). Zwracał w nim uwagę na to, że policja nie daje sobie rady ze zwalczaniem sprawców cierpienia wielu dzieci, bo nie ma odpowiednich do tego narzędzi. Jednocześnie sprawcy potrafią świetnie maskować swoją działalność przy pomocy oprogramowań szyfrujących itp. Gillespie, jak twierdzi, nie spodziewał się większej reakcji w odpowiedzi na swój apel. Jednak już kilka tygodni później rozpoczęły się prace nad CETS, zakończone w kwietniu 2005 roku.
CETS jest oprogramowaniem, które ma wspomagać działania policji: z jednej strony ma być platformą wymiany informacji, poprawiać organizację działań różnych służb, z drugiej strony jego zadaniem jest zbieranie danych i ich przetwarzanie, znajdowanie połączeń pomiędzy różnymi, na pierwszy rzut oka niezwiązanymi ze sobą sprawami. Działanie CETS jest oparte na plikach tekstowych, co oznacza, że może zarządzać ogromnymi ilościami danych, takimi jak: adresy e-mail, nazwiska podejrzanych, numery kont bankowych, numery kart kredytowych i wszelkie inne znaczniki identyfikujące.
Jeszcze w fazie beta testów można było sprawdzić przydatność CETS, kiedy to udało się uratować 4-letnią dziewczynkę z Ontario, dzięki połączeniu ze sobą dwóch bardzo odległych danych, które prawdopodobnie ludzkie oko by przeoczyło. W Stanach udało się złapać grupę zajmującą się dostarczaniem dziecięcej pornografii, oczywiście za odpowiednią cenę. W ten sposób udało się zdobyć ponad 1000 numerów kart kredytowych z całego świata, w tym z Kanady. Dodatkowe dane dotarły z Anglii, gdzie zatrzymano mężczyznę, utrzymującego kontakt mailowy z mężczyzną z Toronto. Kanadyjczyk mu zdjęcia swojej, jak twierdził, córki. CETS po przeanalizowaniu numerów kart kredytowych i danych z Anglii znalazł łącznik – kod pocztowy. Sprawca co prawda zawsze zatajał swoją tożsamość i zmieniał adres, ale kodu już nie. Nie był to jeszcze żaden dowód, ale pozwolił dotrzeć policji do sprawcy, ofiary i dowodów.
więcej informacji:
czwartek, 16 września 2010
Bezpieczeństwo w sieci 4: Kampanie społeczne
Dziś coś dobrego dla wszystkich, którzy lubią sobie pooglądać filmiki na jutjubie. Zestawienie kilku kampanii społecznych związanych z bezpieczeństwem w sieci pokazuje, że można zrobić dobry film docierający do grupy docelowej w sposób zabawny, a nie nachalny i banalny
Pomysłowe i dowcipne przedstawienie problemów, o których trudno się mówi:
A to znane wszystkim łopatologiczne (moim zdaniem) przedstawienie podobnych spraw:
Taka akcja dużo lepiej dotrze do nastolatków:
Albo tym bardziej taka (mój faworyt!):
Niż taka:
Ale za to bardzo pomysłowo została zrobiona kampania dotycząca przemocy w Internecie:
A kto jeszcze nie widział niech obejrzy jak David H. i Dolph L. promują bezpieczną sieć (to akurat reklama oprogramowania, ale naprawdę świetna!) na widelcu.pl.
środa, 15 września 2010
Canine CODIS - sposób na nielegalne walki psów?
Trzy miesiące temu amerykańska organizacja American Society for the Prevention of Cruelty to Animals (ASPCA) ogłosiła powstanie "canine CODIS", czyli bazy danych zawierającej informacje o DNA psów zmuszanych do udziału w nielegalnych walkach. Celem tego przedsięwzięcia jest zwiększenie skuteczności organów ścigania i systemu sprawiedliwości w tych sprawach.
W Stanach walki psów stanowią gigantyczny biznes, trudny do namierzenia i zwalczenia. Często śledczy docierają na miejsce zdarzenia za późno, znajdując jedynie krew, sierść, szczątki zagryzionych zwierząt. Stworzony system ma pozwolić na późniejsze skojarzenie różnych miejsc zdarzenia (przedstawienie, że jest to zorganizowana i długotrwała działalność) z konkretnymi psami (znalezionymi w innych częściach kraju również podczas walk) oraz hodowlami. Zebrany w ten sposób materiał dowodowy będzie pewniejszy i bardziej "naukowy", czyli bardziej przekonywający dla przysięgłych.
W Polsce problem prawie nie jest ruszany. Co jakiś czas można znaleźć w prasie informacje na temat zatrzymań w sprawie nielegalnych walk psów, ale najczęściej takie sprawy kończą się uniewinnieniem lub niewielką grzywną. Ja sama nie jestem zwolenniczką wysokich kar więzienia, ale wydaje się, że sprawy znęcania się nad zwierzętami są wciąż w naszym kraju traktowane mniej poważnie przez sąd, co powoduje, że i walka z tak negatywnymi zjawiskami staje się trudniejsza. A stworzenie czegoś na kształt amerykańskiego psiego CODISa z tej perspektywy wydaje się nierealne.
Zapraszam do poczytania:
P.S. Podoba mi się, że posłowie zainteresowali się problemem. Niestety odpowiedź typowa, którą można podsumować jednym zdaniem: nie zamierzamy nic zmieniać, bo wszystko działa dobrze.
piątek, 12 marca 2010
Dziwne i straszne: sprawa brytyjskiego Fritzla
Sprawa przerażająca, tragiczna i załamująca, znaleziona na TheTimesOnline
Małe podsumowanie ode mnie:
- ojciec przez 35 lat (!!) wykorzystywał swoje dwie córki (wszystko zaczęło się gdy jedna z nich miała 5 lat)
- obie córki były między 1988 a 2002 w 18 ciążach (z czego 9 zakończyło się poronieniem lub usunięciem ze względu na defekty genetyczne)
- matka uciekła z domu w 1992, zostawiając córki z ojcem
- przez lata opieka społeczna i inne organizacje nie zrobiły nic dla obu kobiet, choć docierały do nich informacje o tym co się dzieje w tym domu (rodzina była prześwietlana i kontrolowana przez w sumie 100 urzędników z różnych organizacji); podobno niektórzy byli zastraszani przez ojca (?)
Małe podsumowanie ode mnie:
- ojciec przez 35 lat (!!) wykorzystywał swoje dwie córki (wszystko zaczęło się gdy jedna z nich miała 5 lat)
- obie córki były między 1988 a 2002 w 18 ciążach (z czego 9 zakończyło się poronieniem lub usunięciem ze względu na defekty genetyczne)
- matka uciekła z domu w 1992, zostawiając córki z ojcem
- przez lata opieka społeczna i inne organizacje nie zrobiły nic dla obu kobiet, choć docierały do nich informacje o tym co się dzieje w tym domu (rodzina była prześwietlana i kontrolowana przez w sumie 100 urzędników z różnych organizacji); podobno niektórzy byli zastraszani przez ojca (?)
Reszta do przeczytania w linku powyżej.
Żądza wiedzy trzech polskich nastolatków
Październik, 2008 rok, Łódź:Dwóch osiemnastolatków pije alkohol w mieszkaniu z okazji urodzin jednego z nich. Współtowarzysz jubilata postanawia uraczyć go niecodziennym prezentem – pokazać, jak to jest zabić człowieka. Zadanie nie jest trudne, w bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się idealny kandydat – bezrobotny 32 latek, spiący po spożyciu dużej ilości alkoholu. Nastolatkowie bez trudu obezwładniają ofiarę, przyduszają poduszką i przystępują do „badań”. Wpierw wbijają ofierze nóż w szyję. Nowe wrażenia szybko ich męczą, robią krótką przerwe na papierosa. Po chwili wracają, jeden z nich wyciąga nóż, a następnie obaj sprawdzają jaki opór stawia mu ludzki brzuch. Bogatsi o nowe doznania sprzątają dom ofiary i zacierają ślady.
Grudzień 2008 rok, Łódź
Czwórka nastolatków oddaje się tradycyjnej konsumpcji alkoholu w mieszkaniu. Są wśród nich nasi „bohaterowie” z października, siedemnastolatek oraz szesnastolatek. Trójka z nich, głodna wiedzy i nowych wrażeń postanawia zabić biesiadującego z nimi szesnastolatka. Tym razem chcą sprawdzić, jak umiera duszony człowiek. Wpierw zostaje lekko podduszany rękoma „dla zabawy”. Następnie wykorzystują sprężynę od ekspandera, po której użyciu nastolatek traci przytomność. Nie zrażeni postanawiają przeprowadzić kolejne eksperymenty. Okładając ciało kijem, dążą do uzyskania odpowiedzi na pytanie czy na ciele chłopca powstają jakieś ślady. Odpowiedź otrzymują. Zaspokoiwszy żądzę wiedzy, zawijają ciało w koc, wyworzą do parku na wózku, gdzie porzucają je w stawie przykrywając gałęzniami i listowiem. Następnego dnia spotkają się, aby powrócić do picia napojów procentowych.
Epilog
Cała trójka została zatrzymana niedługo po drugim zabójstwie. Proces toczył się przed łódzkim sądem okręgowym. Dziewiętnastolatkowie zostali skazani na karę dożywotniego pozbawienia wolności, a siedemnastolatek na karę 25 lat pozbawienia wolności. Tłumaczyli, że zabijali, bo chcieli zobaczyć, jak to jest pozbawić człowieka życia.
więcej na ten temat:
czwartek, 11 marca 2010
Bezpieczeństwo w sieci 3: Fałszywe sklepy internetowe
Zakupy dokonywane poprzez sklepy internetowe mają wiele zalet. Poczynając od ceny, która z reguły jest niższa od tej oferowanej w tradycyjnym sklepie, kończąc na wygodzie, gdyż towar zazwyczaj dostarczany jest nam pod drzwi (Chyba że przesyłką opiekuje się listonosz „miłośnik awizo”).
Sposób w jaki dochodzi do transakcji oraz z pozoru brak możliwości weryfikacji istnienia firmy skłania niemilców do tworzenia fałszywych sklepów, w których możemy conajwyżej utopić swoje pieniądze i ujawnić dane karty kredytowej. Niestety takie sklepy w 2009 roku były plagą internetu. Bez obaw jednak! Wystarczy kilka minut aby zorientować się, czy aby sklepu nie prowadzi typ spod ciemnej gwiazdy.
Należy m.in. sprawdzić:
- Adres firmy – można zobaczyć na google maps jak wygląda to miejsce
- Numer telefonu – jeśli mamy wątpliwości zadzwońmy
- REGON – można dojść do kogo należy poprzez stronę http://www.stat.gov.pl/regon
- Jak długo sklep działa na rynku – Niezadowoleni klienci pojawiają się najczęściej po 2 – 3 tygodniach od założenia. Nie jest to jednak regułą, sklep mógł powstać dużo wcześniej, ale rozpocząć działalność po upływie określonego czasu. Ponadto twórca może generować fikcyjne „poszlaki” wskazujące na aktywną dzialałność sklepu w postaci np. komentarzy zadowolonych klientów lub statystyk sprzedaży.
- Brak możliwości zapłaty przy odbiorze – podstawa każdego fałszywego sklepu internetowego. Nie ma takiej możliwości, lub jest ona możliwa po dokonaniu pierwszego zakupu.
- Ceny – mogą być bardzo niskie, wręcz nieprzyzwoicie niskie. Nie należy jednak pochopnie oceniać sklepu tylko po cenach, gdyż sprzedaż internetowa jest tańsza niż zwykła.
- Czy ktoś dokonał już zakupu w sklepie i jeśli tak, to z jakim skutkiem - Najlepiej jeśli byłaby to osoba znajoma.
Te czynności powinny w zminimalizować ryzyko zostania oszukanym przez fałszywy sklep internetowy. Jednak przy sprzedaży wysyłkowej nigdy nie możemy mieć pewności, że towar do nas dotrze (abstrahując od czynników losowych). Z przykładów można wymienic sprawę JapanFoto.pl. Sklep działał na rynku dlugo, jednak po zmianie właściciela, wprowadził politykę nie wysyłania zamówionego i opłaconego sprzętu. Przed takimi sytuacjami ustrzec się w praktyce nie jest możliwe. Pozostaje nam zawiadomić o popełnieniu przestępstwa oraz wystąpić z pozwem cywlinym, mając nadzieję odzyskania pieniędzy.
środa, 10 marca 2010
Dziwne i straszne: sprawa Jaycee Dugard
Był rok 1991, 10 czerwca. 11-letnia Jaycee czekała na przystanku autobusowym (w mieście South Lake Tahoe, California), w pobliżu swojego domu (googlemaps). Nagle pojawił się szary samochód, z którego nieznany mężczyzna zaciągnął dziewczynkę do środka. Wszystko działo się krótką chwilę, na oczach wielu osób. Jej ojczym próbował nawet ścigać oddalający się pojazd, jednak miał do dyspozycji tylko rower... Dziewczynki nie odnaleziono... aż do sierpnia 2009...
Sprawa bardzo szybko została nagłośniona przez lokalne i masowe media. Zatrudniono do pomocy wolontariuszy, cała społeczność się zmobilizowała w poszukiwaniach. W ciągu pierwszych tygodni policja była zalewana zgłoszeniami, jednak nic nie udało się ustalić. Ponieważ mała Jaycee bardzo lubiła kolor różowy, całe miasto zostało oblepione różowymi wstążkami, aby nie zapomniano o tej nierozwiązanej sprawie.
Dugard została porwana przez małżeństwo: Philipa Craiga Garrido i jego żonę, Nancy. Philip był w tym czasie na warunkowym, po odsiedzeniu siedmiu miesięcy z wyroku za porwanie i gwałt. Mieszkali w Antioch (California) razem ze matką chorą na demencję. Mimo że Garrido był monitorowany, sprawdzany przez policję, a później nawet nosił specjalną bransoletę z GPS-em na nodze, nikt nie zauważył pojawienia się w jego domu małej dziewczynki. Z obawy, że jednak coś może się wydać (jeden z sąsiadów wspominał na przykład, że rozmawiał z dziewczynką, która przedstawiła się właśnie jako "Jaycee" i że w rozmowie przyznała, że mieszka z Garrido) dom z czasem został odgrodzony od świata zewnętrznego wysokim płotem i drzewami.
W okresie, w którym była przetrzymywana urodziła dwie córki. Pierwszą w 1994 roku (czyli kiedy miała 14 lat), drugą w 1997 [dla ich ochrony imiona dziewczynek nie zostały podane w amerykańskich newsach, choć podawane były przez media w Kanadzie czy Europie; moim zdaniem nie powinno się już bardziej ich piętnować, więc z poczucia przyzwoitości również ich nie podam]. W tym czasie Jaycee przedstawiała się osobom z zewnątrz jako córka Garridów i starsza siostra dziewczynek. Pisała też dziennik, w którym zapisywała swoje ciężkie przeżycia. (o czym można przeczytać tutaj: "How can I ever tell him I want to be free. Free to come and go as I please ... free to say I have a family."). W tym okresie Garrido zaczęło się dobrze wieść, jego firma drukarska prosperowała, udzielał się w kościele, mówił o tym, że chce odkupić swoje grzechy, pisał bloga.
Koniec końców Jaycee się odnalazła. W jakich okolicznościach? Ogólnie rzecz ujmując dość dziwnych. 24 czerwca 2009 Garrido odwiedził University of California, gdzie chciał urządzić jakąś imprezę chrześcijańską. Osobie za to odpowiedzialnej wydał się na tyle dziwny, że poprosiła, aby przyszedł ponownie następnego dnia. Wówczas zjawił się z dwoma dziewczynkami, które przedstawił jako swoje córki. Został sprawdzony i kiedy okazało się, że jest skazańcem na warunkowym zwolnieniu, skontaktowano się z jego "prowadzącym". Został aresztowany (do sprawdzenia, czy nie naruszył zasad zwolnienia warunkowego - tak przynajmniej zrozumiałam z doniesień), ale w jego domu w momencie zatrzymania nie było żadnych dzieci, tylko żona i matka. Później tłumaczył się, że dzieci, z którymi przyszedł, to córki jakiegoś krewnego. W końcu 26 czerwca na przesłuchanie przyszła z dwom dziewczynkami kobieta, która kazała się nazywać "Alyssa" (i zmieniała wersje kim dokładnie jest i kim dla niej są dziewczynki), a w końcu przyznała się, że jest poszukiwaną zaginioną dziewczynką sprzed lat...
Tak w skrócie wygląda ta historia. Smutna, choć z happy endem (?). Z doniesień medialnych wynika, że córki Jaycee uczą się prywatnie, by nadrobić luki w wykształceniu. Sama Jaycee cieszy się powrotem do domu, chłonie wiedzę, dużo czyta, chce wiedzieć jak najwięcej o świecie, od którego była od lat odgrodzona. Jednak nawet nie próbuję sobie wyobrażać jak ciężko będzie dla niej i jej córek w przyszłości, ponieważ o przeszłości i swoim pochodzeniu nigdy nie zapomną.
Na zakończenie kilka ciekawostek:
• do tej sprawy wykorzystano metodę progresji wiekowej (oczywiście przed odnalezieniem Jaycee), aby ocenić jak zaginiona może wyglądać po latach (korzystając z ostatniego najbardziej aktualnego zdjęcia, grafik tworzy możliwy wygląd danej osoby, również wykorzystując zdjęcia rodziców z odpowiedniego okresu)
• tu znajdziecie miejsce gdzie była przetrzymywana
• jedne z pierwszych doniesień o odnalezieniu zaginionej
wtorek, 16 lutego 2010
Przepis na dziś: Cyjanoakrylowe ślady daktyloskopijne
Składniki:
1 mały, ciemny przedmiot
1 pusta, litrowa, plastikowa butelka
1 opakowanie kleju kropelka
1 mały, ciemny przedmiot
1 pusta, litrowa, plastikowa butelka
1 opakowanie kleju kropelka
Butelkę obcinamy około 5 cm od wierzchołka, następnie lekko w środku ją zwilżamy (kilka kropel wody, aby w środku było wilgotno, ale niekoniecznie pływało). Bierzemy mały przedmiot (może to być nawet kawałek szarej tektury), nanosimy nań odcisk naszego palca, po czym umieszczamy w obciętej butelce. Nanosimy nasz cyjanoakrylan w postaci kleju kropelka na górną, wewnętrzną stronę butelki. Następnie uszczelniamy butelkę, tak aby rozkoszna woń kleju nie unosiła się w pomieszczeniu (można wykorzystać folię aluminiową lub zwykłą kartkę papieru). Tak spreparowaną potrawę umieszczamy w pobliżu ciepłego miejsca, aby klej mógł parować i osadzić się na przedmiocie ze śladem (ciepły kaloryfer będzie jak najbardziej dobrym pomysłem). Nie nachylać się nad butelką, opary mogą podrażnić oczy i drogi oddechowe. Po upływie około 20 – 30 minut nasz ślad powinien zostać ujawniony przez opary cyjanoakrylanu.
3 słowa na zakończenie: Metoda ta, w bardziej profesjonalniej formie, wykorzystywana jest powszechnie przez laboratoria kryminalistyczne do ujawniania śladów na powierzchniach niechłonnych (metal, szkło. Lakierowane drewno etc.). Została ona wynaleziona przez japońską policję w 1978 roku. Ciekawy artykuł odnośnie możliwości przenoszenia śladów w ten sposób ujawnionych na folie daktyloskopijne przy wykorzystaniu barwników fluorescencyjnych znajduje się tu
Bezpieczeństwo w sieci 2: Internet a dziecko
Dzisiaj temat, który już od dłuższego czasu stanowi jeden z moich "koników", jeśli chodzi o kryminalistykę. O niebezpieczeństwach, jakie czekają na dzieci w Internecie, można pisać naprawdę wiele, ponieważ mamy tu do czynienia z bardzo różnymi problemami:
- kradzieżą danych osobowych
- narażeniem komputera (wirusy i inne świństwa)
- naruszeniem godności osobistej
- pornografią dziecięcą (to pojęcie wszyscy rozumieją, choć ja wolę pisać o zdjęciach/filmach przedstawiających wykorzystywanie seksualne - dlaczego, o tym innym razem)
Jak widać jest to rozległy problem. Dziś postaram się pokazać, z czego mogą wynikać możliwe zagrożenia, a rodzicom i dzieciakom podpowiedzieć, jak się przed tym uchronić.
1. Błędy rodziców
Komputer, tak jak kiedyś telewizor, stał się bardzo wygodnym narzędziem dla rodziców, taką "mechaniczną nianią". Dziecko siada przed ekranem i w końcu jest spokój. Są też rodzice, którzy zabraniają dziecku korzystać z komputera albo bardzo ten kontakt ograniczają - ich wola.
Jednak żadna z tych postaw nie stanowi problemu, jeśli ROZMAWIAMY. Otóż największym błędem jest to, że nie mówimy dzieciom o możliwych zagrożeniach, które czekają na nie w sieci. A skąd one mają się tego dowiedzieć? Problem w tym, że większość obecnych rodziców, w swoim dzieciństwie, jeszcze z Internetem nie miała kontaktu, więc pewnie czasami nie zdają sobie sprawy, z tego na co mogą się naciąć się ich pociechy...
2. Gdzie czai się niebezpieczeństwo?
- w ujawnieniu przez dziecko swoich danych osobowych zupełnie obcej osobie. Dzieciaki korzystają z różnych form komunikacji (chaty, komunikatory, fora itp.) i często lekkomyślnie mówią o sobie wszystko wszystkim. Należy pamiętać, że nawet nastolatek, który nam się wydaje już taki dorosły (a przynajmniej za takiego chce uchodzić), potrafi być bardzo naiwny. Zresztą nie zrzucajmy wszystkiego na dzieci, w końcu ilu dorosłych dało się już nabrać na oszustwa w Internecie podając swoje dane, ponieważ nieznajomy zapewniał ich, że wygrali, choć nie grali?
- w poznawaniu wirtualnych znajomych "w realu". Bardzo łatwo jest przekonać osobę po drugiej stronie, że jest się 10-letnim Adamem czy 15-letnią Marysią (sami sprawdźcie!). Dzieciaki bardzo często głęboko angażują się w takie przyjaźnie, w końcu znajdują kogoś, kto ich rozumie, z kim mogą porozmawiać. Ale tak na prawdę nigdy nie wiadomo, z kim mają do czynienia.
- w korzystaniu z Internetu bez jakichkolwiek zabezpieczeń na komputerze. Jak przekonała się także autorka tej notatki :] Dzieciaki chętnie wchodzą na różne strony z grami specjalnie dla niech przeznaczonymi (np. różnego rodzaju ubieranki, przebieranki). Niestety strony te często zawierają niebezpieczne oprogramowanie, wirusy i inne świństwa, np. w jakiś linkach i innych miejscach, które mogą zostać nawet przypadkowo kliknięte przez dziecko, które jeszcze nie do końca się orientuje, co i gdzie kliknąć. (A potem np. pada nam dysk... albo płyta główna...)
- w lekkomyślnym wrzucaniu do Internetu różnych zdjęć i filmików. Niestety to ogromny problem, z którym ciężko walczyć. Zwłaszcza, że coraz więcej nastolatków uważa, że to świetny pomysł, uploadować na jutjuba albo inne wrzuty filmik przedstawiającego swoich kolegów, w sytuacjach, do których po pierwsze nie powinno dość, a po drugie, które nie powinny być upubliczniane. Później może to mieć naprawdę straszne konsekwencje (mam tu na myśli wszystkie te sprawy, które kończą się samobójstwem "bohatera" filmu)
3. Jak sobie z tym poradzić?
- nawiązując to punktu nr 1 - porozmawiajcie ze swoimi dziećmi. Wiem, że wydają się wam jeszcze za małe i "na pewno z niczym podobnym nie mają styczności", ale zapewniam was, że się mylicie. Jeśli nie chcecie, żeby przy najbliższym wyjeździe rodzinnym nie wyniesiono wam wszystkiego co macie w środku razem z tapetami (bo dziecko powiedziało na jak długo wyjeżdżacie, gdzie mieszkacie i co wartościowego macie w domu) albo żeby wasze dziecko nie narażało siebie na niebezpieczeństwo stania się ofiarą wykorzystywania seksualnego, musicie porozmawiać. Zapoznajcie je z najważniejszymi zasadami korzystania z Internetu (np. tu znajdziecie to w formie odpowiedniej dla dziecka), ale też wytłumaczcie dlaczego powinny tak robić (bo zasady bez odpowiedniego uzasadnienia będą dla nich niezrozumiałe). Poinformujcie o:
niebezpieczeństwach związanych z kradzieżami i oszustwami
niebezpieczeństwie dla samego komputera (że się zepsuje i wtedy dziecko już sobie nie pogra - to wystarczający argument, żeby uważało :])
- Jeśli dziecku zależy na spotkaniu z "wirtualnym" przyjacielem/przyjaciółką i jest przekonane, że "to na pewno osoba w moim wieku, bo tak dobrze mnie rozumie", zastrzeż, że się zgodzisz, ale musisz być przy tym spotkaniu i że chętnie poznasz rodziców tego dziecka. Inne rozwiązanie nie wchodzi w grę. W końcu chodzi o bezpieczeństwo dziecka.
- Tego dziecko nie powinno podawać:
swojego adresu
swojego PESELu (choć podejrzewam, że go nie zna)
numeru telefonu
haseł (do skrzynki mail itp.)
adresu swojej szkoły
informacji o rodzicach
- Jeśli jakaś strona internetowa lub osoba tego chce, powiedz dziecku, że najpierw powinno o tym ciebie poinformować.
- dziecko może podać:
swój adres e-mail
swój nr komunikatora
- Zabezpiecz swój komputer. Ściągnij z sieci lub kup firewalla, antywirusa, filtr, który będzie przestawiał przy wyszukiwaniu treści odpowiednie dla dziecka.
- Przy młodszych dzieciach możesz wskazać dziecku, z jakich stron powinno korzystać (jeśli wiesz, że są bezpieczne i odpowiednie dla niego)
- Niech o wszelkich dziwnych zdarzeniach (nagabywaniu przez nieznajomych, zaczepianiu i angażowaniu w rozmowy o podtekście erotycznym) dziecko Cię informuje. Co prawda, ciężko będzie to sprawić (zwłaszcza jeśli chodzi o młodsze nastolatki), ale twoje dziecko powinno ci w tych sprawach ufać, powtarzaj mu to często!
4. Gdzie szukać pomocy? Gdzie zgłosić przestępstwo Internetowe przeciwko dziecku?
Policja
Prokuratura
Na teraz to wszystko. Poniżej kilka ciekawych linków - dla wytrwałych ;] i zainteresowanych tematem. Tak jak wcześniej wspomniałam nie wyczerpałam całości sprawy. Skoncentrowałam się na profilaktyce, ponieważ uważam, że jest najważniejsza. Następnym razem rozwinę temat wykorzystywania seksualnego w Internecie i tzw. abuse images.
niedziela, 14 lutego 2010
Słynne ofiary: sprawa Gianniego Versace
O poranku 15 lipca 1997 roku Gianni Versace wracał z News Cafe, gdzie kupił kilka włoskich czasopism, do swojego domu przy 1116 Ocean Avenue w Miami Beach. Kiedy zmierzał po schodach do drzwi, pojawił się za nim młody mężczyzna, który oddał do projektanta 2 strzały, po czym oddalił się z miejsca. Nie został zatrzymany przez świadków zdarzenia (w końcu miał broń i jasno pokazał, że nie boi się jej użyć). Projektant zginął na miejscu. Zabójcą okazał się Andrew Cunanan, znaleziony osiem dni później na barce w Miami. Popełnił samobójstwo...
Co powodowało sprawcą? Postaram się w skrócie przedstawić wam wydarzenia poprzedzające to zabójstwo.
Andrew Cunanan urodził się i dorastał w San Diego. Tam już jako nastolatek angażował się w liczne romanse ze starszymi i bogatymi mężczyznami. Kiedy poszedł na uniwersytet był bardzo popularny w środowisku gejowskim i korzystał z przywilejów, jakie to ze sobą niosło. To także w tym czasie rozpoczęły się jego romanse z Jeffem Trailem i Davidem Madsonem - jego późniejszymi ofiarami.
Rok 1997 okazał się kryzysowy dla Cunanana. Miał symptomy podobne do tych, które objawiają się u chorych na AIDS, zrobił sobie nawet badania, ale nigdy nie wrócił po wyniki. Prawdopodobnie był przekonany, że jest zarażony. Wiedział, że w kręgach gejowskich nie będzie to stanowiło zalety. Poza tym zaczął się starzeć, właśnie skończył 28 lat i wiedział, że coraz trudniej będzie o dobrych "sponsorów". Podsumowując: był samotny, nie miał pieniędzy na spłacenie kart kredytowych, bardzo przytył. Rezultat: wpadł w depresję, nadużywał środków przeciwbólowych, miesząc je z wódką. Aby zarobić zaczął handlować prochami. W sumie: nie było mu zbyt różowo.
Do pierwszego zabójstwa doszło 26 kwietnia 1997 roku. Andrew był przekonany, że Madson i Trail (którzy przypadkowo w tym samym czasie zamieszkali w Minneapolis) mają romans, choć oni zapewniali, że tak nie jest. Madson chciał go upewnić, że jego podejrzenia są błędne, więc zaraz po przyjeździe Cunanana do Minneapolis zaaranżował spotkanie z Trailem w trakcie, którego mieli przekonać byłego kochanka, że nie są razem. Jednak coś poszło nie tak. Doszło do sprzeczki, w trakcie której Trail został zabity tłuczkiem do mięsa.
Razem z Madsonem zawinęli ciało w dywan perski i tworzyli plan ucieczki (prawdopodobnie na początku nie wiedzieli, co z tym fantem zrobić - typowy problem początkujących zabójców). Do tej pory nie wiadomo czemu Madson pomagał Cunananowi. W końcu w samochodzie Madsona znaleziono ciało zabitego (po tym jak jego współpracownicy wezwali policję, ponieważ nie pokazywał się w pracy), a w jego mieszkaniu znaleziono wystarczająco dowodów, żeby wskazać Cunanana jako zabójcę (dokumenty tożsamości, wiadomość od Cunanana dla Jeffa z zaproszeniem do Madsona na spotkanie). Ciało Madsona znaleziono 29 kwietnia z trzema ranami postrzałowymi.
Po tym wydarzeniu nastąpiły kolejne zabójstwa: 4 maja w Chicago (72-letni Lee Miglin), po którym znalazł się na liście FBI Ten Most Wanted Fugitives, 9 maja w Pennsville, New Jersey (45-letni William Reese), a punktem kulminacyjnym tej serii była śmierć Gianniego Versace 15 lipca. Po czym Cunanan popełnił samobójstwo.
Jeśli chodzi o śmierć Versace nigdy nie ustalono, jakie były motywy sprawcy. Nie dało się też właściwie ustalić, jak dobrze znali się obaj mężczyźni (co wynikało ze sprzecznych informacji od różnych osób). W raporcie podsumowującym sprawę zabójstwa znanego projektanta (z którym można się zapoznać tutaj), oficer prowadzący wysnuł kilka możliwych motywów + możliwe wątpliwości związane z takim rozwiązaniem sprawy:
- Cunanan został opłacony, aby zabić Versace - nie było na to żadnych dowodów
- Zabójstwo było wynikiem nieudanej próby rabunku - wersja oparta na zeznaniach jednego ze świadków jakoby mężczyźni mocowali się o "czarną torbę". Jednak ta teoria została podważona przez innego świadka, który stał bliżej i takiego zdarzenia nie zaobserwował
- Cunanan szukał sławy, którą miały mu przynieść zabójstwa bogatych i znanych homoseksualistów - niewiele jednak wiadomo na temat jego stanu psychicznego w momencie popełniania przestępstw
- Cunanan zastrzelił Versace w odwecie za krzywdę (rzeczywistą lub wymyśloną), której doznał ze strony projektanta - nie znaleziono bezsprzecznych dowodów na to, że obaj się znali
(inne możliwe motywy działania znajdziecie tutaj)
Podsumowując: śmierć sprawcy nie pozwala na ostateczne przesądzenie o motywach jego działania. Warto wspomnieć, że sekcja zwłok Cunanana wykazała, że nie był on zarażony wirusem HIV. (info na wikipedii). Jak wskazuje jeden z dziennikarzy opisujący po latach to zdarzenie: "Miesiąc później zginęła księżna Diana (...), a Andrew Cunanan stał się po porostu kolejnym szaleńcem w kolorowej historii przestępstw w Południowej Florydzie" (wybaczcie mi to podłe tłumaczenie, oryginalny tekst tutaj). Co do księżnej Diany - ciekawe nawiązanie, ponieważ była jedną z "celebrytów", którzy przyszli na pogrzeb Gianniego Versace (jak informuje cnn: byli tam także m.in. Giorgio Armani, Karl Lagerfeld, Carla Bruni, Elton John oraz Naomi Campbell - jedna z ulubionych modelek zmarłego projektanta) - co pokazuje, że nawet pogrzeb (jak i późnej potwierdziła to historia) stanowi, jak wszystko, co zwraca uwagę mediów, istotne wydarzenie w świecie znanych i lubianych
To na dzisiaj tyle. Mam nadzieję, że spodobał się wam ten skrócony opis całej historii. Po więcej info zapraszam na strony:
Bezpieczeństwo w sieci: Phishing~! Czyli gdy twoje konto przestaje być indywidualne...
1. Wtf is that?!
Phishing polega na dokonywaniu kradzieży prywatnych danych, głównie kodów dostępu do kont bankowych przy użyciu metod ograniczonych tylko chorą wyobraźnią sprawcy. Aktualnie najpopularniejszą metodą jest umieszczanie złośliwego oprogramowania na jak największej ilości stron internetowych (np. strona www.pajacyk.pl została zainfekowana takim programem w 2009). Taki program, po odwiedzeniu przez nas strony wyszukuje luki w przeglądarce, Adobe Readerze, kontrolki activeX, poprzez które instaluje się w systemie. Jeśli jesteśmy tą szczęśliwą osobą, posiadającą konto w banku pod który program jest przygotowany, aktywuje się on podczas wizyty na stronie internetowej naszego usługodawcy. Jego działanie może się różnie przejawiać:
- po kliknięciu zaloguj możemy zostać przeniesieni na fałszywą stronę logowania, która prześle nasz login i hasło do niemilca, chcącego się wzbogacić naszym kosztem
- Po zalogowaniu możemy zostać poinformowani o niepoprawnym logowaniu i poproszeni o jego ponowne wykonanie (już na fałszywej stronie)
- Podczas dokonywania przelewu, gdy bank prosi o podanie jednorazowego hasła sms'owego, program może podmienić zapytanie do banku, czego konsekwencją będzie otrzymanie hasła potwierdzającego inną, niż przez nas oczekiwana operacja.
- Należy zawsze, ZAWSZE zwracać uwagę na adres logowania do konta wyświetlony w pasku przeglądarki. Powinien zaczynać się od „https://...”, nigdy od „http://...”
- W pasku adresu powinna również widnieć „kłódka”, oznaczająca właściciela certyfikatu (twój bank).
- Strony bankowe nigdy nie proszą o podanie ponownie loginu i hasła (z wyjątkiem niepoprawnego logowania)
- Zawsze nr 2: sprawdzić sms potwierdzający wykonanie operacji
3. Profilaktyka, czyli co zrobić aby nie zajść w cią..., eee zostać zainfekowanym:
- Stosować najprostszy, nawet darmowy firewall. Przez pierwszy miesiąc będzie denerwująco pytał o każdy program korzystający z sieci. Cierpliwie przeczekać jak licealny bunt nastolatków
- Aktualizować oprogramowanie zainstalowane na komputerze
- Zainstalować antywirusa (oraz starać się nie czytać bzdur o produkcji wirusów, trojanów, malware i innego złośliwego oprogramowania przez firmy zajmujące się bezpieczeństwem w sieci – jeszcze się prawdziwe mogą okazać i co wtedy...)
- Wstrzemięźliwość od witryn porno nie zaszkodzi
- OpcjaDlaNerdów: wyłączyć w przeglądarce korzystanie z Java Scriptów. Może to jednak utrudnić lub uniemożliwić korzystanie z stron internetowych
więcej na:
http://www.cert.pl/news/1615
http://news.techworld.com/security/11119/bank-phishing-scam-nearly-undetectable/
http://www.oszustwsieci.pl/phishing.php
środa, 10 lutego 2010
Jak się zachować na miejscu zdarzenia?
Idziesz ulicą i nagle słyszysz dźwięk spadającego plastiku, który okazuje się być motorem... Wracając wieczorem do domu widzisz trzech gości bijących jakiegoś pijaczka... Spacerując z psem natrafiasz na coś, co przypomina ludzkie zwłoki...
Oczywistym jest, że nie wiesz jak zareagować, nie wyrobiłeś w sobie żadnych odruchów, schematów działania. Oto krótki opis tego, co powinno się zrobić będąc świadkiem wypadku/przestępstwa. Krok po kroku.
1. Zapewnij sobie bezpieczeństwo. Uciekaj, schowaj się, przesuń w bezpieczne miejsce, krzycz. To nie jest egoizm, jeśli widzisz, że kogoś biją, nie rób z siebie bohatera (zwłaszcza, jeśli tak jak ja, jesteś raczej kruchą i słabą istotą). Jeśli naprawdę chcesz pomóc lepie będzie, jeśli wyjdziesz z tego żywy.
2. Pomóż innym. Jeśli sytuacja i twoje możliwości na to pozwalają. Nawet jeśli nie przeszedłeś kursu pierwszej pomocy (albo tak jak ja, masz go za sobą, ale to było dawno i pamiętasz tylko jak się robi czepiec Hipokratesa), jesteś w stanie pomóc. Sprawdź czy ofiary są przytomne (mówiąc do nich, dotykając, sprawdzając czy reagują ich oczy). Jeśli nie, sprawdź czy oddychają/mają puls. Jeśli nie wyczujesz pulsu naprawdę dobrym pomysłem jest rozpoczęcie masażu serca. Jeśli ofiarą jest młoda osoba i tak, nawet przy prawidłowo wykonanym masażu serca, będzie (prawdopodobnie) miała złamany mostek, więc nie warto się tym tak bardzo przejmować. Lepiej starać się pomóc. -> w każdym razie ja bym tak zrobiła. (tu znajdziecie przydatne i bardziej profesjonalne rady)
3. Zadzwoń pod 112. Zrób to jak najszybciej i pamiętaj:
- warto przyjrzeć się czy już ktoś nie dzwoni, częstym problemem jest to, że z jednego miejsca zdarzenia jest kilka zgłoszeń i trudno rozróżnić czy chodzi o jedną sprawę czy więcej.
- przedstaw się z imienia i nazwiska (choć jak tego nie zrobisz i tak cię spytają)
- opisz co się stało, nie przesadzaj w szczegółach, najważniejsze jest "gdzie" i "co"
- na pewno zapytają cię czy są ranni, czy potrzeba także pomocy straży pożarnej
- dzwoń do skutku aż ktoś odbierze i najważniejsze NIE ROZŁĄCZAJ SIĘ - to jest częsty błąd. Ludzie w zdenerwowaniu myślą, że jeśli zadzwonią drugi raz to ktoś szybciej odbierze. Nic bardziej mylnego. Kiedy dzwonisz, czekasz w kolejce do połączenia z operatorem, jeśli się rozłączysz spadasz na koniec kolejki. Z tego co wiem najdłuższy czas połączenia z operatorem to ok. 25 sek. (ja jak dzwoniłam czekałam może 5)
4. Postaraj się opanować nerwy. Nikt na co dzień nie ma do czynienia z takimi sytuacjami, więc jest to naturalne, że jesteś zdenerwowany.
5. Staraj się zapamiętać jak najwięcej. Przyjrzyj się ludziom dookoła, kolorom pojazdów, tablicom rejestracyjnym, wszystkiemu, co może okazać się przydatne.
6. NIE DOTYKAJ niczego! Nie chodź za dużo, ponieważ zostawiasz swoje odciski obuwia, możesz zatrzeć ślady, możesz nanieść coś czego tam nie było. To wszystko może potem utrudnić prowadzenie postępowania, a nawet skierować je na złe tory.
7. Czekaj na policję. Jeśli byłeś bezpośrednim świadkiem zdarzenia, będziesz potrzebny, na pewno zostaniesz przesłuchany. Ale staraj się relacjonować tylko to, co widziałeś, postaraj się nie uzupełniać tego, o rzeczy, których nie wiesz, ale które mogą być prawdziwe.*
*Jest to typowy błąd wszystkich świadków. Zresztą często ciężko jest go uniknąć. Jak się to objawia? Np. jeśli widzimy osobę o blond włosach i zostaniemy poproszeni o podanie jej koloru oczu, prawdopodobnie bez namysłu odpowiemy, że są niebieskie, choć nie mieliśmy nawet możliwości tego zobaczyć. Warto zapamiętać: nie musisz odpowiedzieć na wszystkie pytania i być wszystkiego pewnym. Lepiej powiedzieć: "nie wiem", niż wprowadzić policjantów w błąd (nieumyślnie oczywiście)
piątek, 29 stycznia 2010
Co się stało na Imperial Avenue? - Sprawa Anthony'ego Sowella
Jedną ze spraw, które w tym roku przykuły uwagę opinii publicznej w Stanach, było odkrycie 11 ciał kobiet w domu Anthony'ego Sowella.
29.10.2009 do jego domu zapukali funkcjonariusze policji, którzy mieli przy sobie nakaz aresztowania. Anthony Sowell, który do 2005 roku odsiadywał 15-letni wyrok za usiłowanie gwałtu (więcej na ten temat: tutaj), był ponownie podejrzany o próbę wykorzystania seksualnego kobiety, którą zaprosił do siebie na drinka (sprawa z 22 września 2009). Jak poinformowała, w trakcie rozmowy mężczyzna rozzłościł się i zaczął ją dusić przewodem elektrycznym oraz gwałcić. W końcu zemdlała. (tu więcej o wydarzeniach, które poprzedziły aresztowanie)
Choć policjanci nie zastali nikogo w domu, postanowili wejść do środka, ponieważ dochodził ich nieprzyjemny, mdły zapach. Tam znaleźli dwa ciała, a w nadchodzących dniach kolejne w różnych częściach domu (doniesienia z pierwszych dni). Sowella zatrzymano dwa dni później, włóczącego się po okolicy, nie stawiał oporu.
W sumie znaleziono 11 ciał (z czego z jedenastej ofiary tylko głowę). Udało się zidentyfikować wszystkie (pełna lista). Obecnie, kiedy policja wie już, kim były znalezione kobiety, poszukuje innych ofiar, które być może przeżyły atak Sowella (doniesienia). Również prowadzone są czynności w ramach niewyjaśnionych spraw z okresu, w którym mógł ich dokonać (chodzi o wydarzenia z lat 80.)
Toczy się postępowanie sądowe. Sowell wnosił o przeniesienie procesu do innego okręgu ze względu na zainteresowanie i niechęć wobec niego lokalnej społeczności, jednak sędzia odrzucił ten wniosek. Obrońca twierdzi, że nie zostały zachowane prawa przysługujące oskarżonemu, w trakcie jego przesłuchiwania i wniósł o wyłączenie z materiału dowodowego kasety wideo z zapisem przesłuchania.
Ciekawym jest, że Sowell mimo wielu dowodów przemawiających za jego winą, nie jest nazywany w mediach seryjnym zabójcą, tylko podejrzanym o to. Pod tym względem bardzo silne, jak widać, jest przekonanie, że nazwać kogoś sprawcą można tylko wtedy, kiedy orzeknie tak sąd (ława przysięgłych).
wtorek, 5 stycznia 2010
Kanadyjczycy nie łosie, podpalaczy mają
Historia końca rodzinnego interesu braci Magno jest dowodem na to, że życie mogłoby nie raz otrzymać oskara za najlepszy scenariusz filmowy. Rozpoczyna się ona w wigilijny wieczór roku 2001. Rodzina Magno wraz z przyjaciółmi ucztuje przy wspólnym stole. Zasiada przy nim John Magno, 44-letni biznesmen, żonaty, który wraz z dwójką braci prowadzi skład budowlany w Toronto przy ulicy Danforth. Jest z nim także jego bliski przyjaciel, Adrian Roks. On to, tuż przed godziną 1 w nocy, odbiera telefon. Po krótkiej rozmowie informuje on Magno, że jego skład budowlany stoi w ogniu. Bracia oraz Roks wsiadają do samochodu i jadą na miejsce pożaru.
Tuż po tym jak skład stanął w płomieniach, w jednym z pobliskich mieszkań rozlega się pukanie. Drzwi otwierają się, stoi w nich poparzony mężczyzna, błagający o pomoc. Po odwiezieniu do szpitala traci przytomność i zapada w śpiączkę. Później, okaże się, że tym mężczyzną jest Sam Paskalis, znajomy Johna Magno i Adriana Roks'a.
Na miejscu pojawia się około 170 strażaków, ewakuowanych zostaje kilkadziesiąt pobliskich domów. Walka z ogniem trwa przez całą noc, kończy się około godziny 9 rano. (Nie zostaje zrobionych wiele podniosłych fotek, gloryfikujących ciężką pracę strażaków gdyż to nie stany). W tym samym czasie, policjanci rozmawiają z braćmi, pytają czy mają wrogów, czy podejrzewają kogoś o podpalenie.
Prowadzone jest śledztwo. Po dwóch tygodniach, w piwnicy spalonego budynku odnaleziono ciało. Był to 22-letni Tony Jarcevic. Podejrzewano, że popełnił on szkolny błąd wielu podpalaczy – użył zbyt dużej ilości materiału palnego. W trakcie śledztwa ustalono, że na dwa miesiące przed pożarem, bracia Magno podnieśli wartość ubezpieczenia składu do 3,5 mln dolarów. Ponadto, na dzień przed pożarem, z składu wywieziono część materiałów, głównie urządzeń elektronicznych. Wieczorem, w dniu pożaru, świadkowie zeznali, że widzieli dwie ciężarówki stojące na parkingu na tyłach składu. Zauważono ten fakt, gdyż jedna z osób wynosząca sprzęt z magazynu upuściła kasę sklepową, aplikując okolicy całkiem sporą dawkę hałasu.
Adrian Roks zdecydował się jeszcze w 2001 wyznać śledczym wszystko co wie w sprawie, zamian za nietykalność. Zeznał, że Sam Paskalis miał otrzymać 100 tysięcy, a Jarcevic 20 tysięcy dolarów za podłożenie ognia pod skład, od jego właściciela Johna Magno. Podpalenia miano dokonać w celu wyłudzenia pieniędzy z ubezpieczenia. Stwierdził również, że o całym planie dyskutowano na przyjęciu bożonarodzeniowym. Powiedział detektywom, że był on osobą do której bezpośrednio po podłożeniu ognia Paskalis zadzwonił, martwiąc się, że Jarcevic mógł zginąć w płomieniach. Naciskany o wskazanie swojej roli w całej sprawie, stwierdził że nie ma on z nią nic wspólnego, a o wszystkim wie, gdyż są w nią zaangażowani jego przyjaciele. Prowadzący śledztwo detektyw Mario DiTomasso nie dał wiary jego słowom, ugoda została zerwana a Roks oskarżony o morderstwo drugiego stopnia.
Po 7 miesiącach od wybuchu pożaru z śpiączki budzi się Sam Paskalis. On również wpada na pomysł opowiedzenia detektywom o tym, co wie na temat sprawy. Zdecydowano się nie przedstawić mu zarzutu nieumyślnego spowodowania śmierci i podpalenia, skazano go na 7 lat pozbawienia wolności.
John Magno został oskarżony w 2002 roku o morderstwo drugiego stopnia, w oparciu o przepis artykułu 229c, dający taką sposobność w przypadku jeśli osoba, dla celu niezgodnego z prawem, dokonuje działania, o którym wie, lub powinna wiedzieć, że może być przyczyną śmierci, oraz skutkiem którego w rezultacie jest śmierć. Fakt, że dana osoba nie chce, aby skutkiem jego działań była śmierć lub kalectwo drugiej osoby nie jest istotny. Jest to przepis rzadko stosowany przez kanadyjski wymiar sprawiedliwości, rozszerza on definicje słowa zabójstwo ponad zwykle ustalone standardy, niemniej uważam go za dobre posuniecie legislacyjne. Kończąc wypada stwierdzić, że proces Johna Magno przeciągał się niemiłosiernie, ostatnim znanym mi terminem rozpoczęcia go była jesień roku 2009.
Przydatne linki:
Podsumowanie roku z Investigation Discovery
Zapraszam do zapoznania się z najciekawszymi sprawami kryminalnymi 2009 roku w Stanach:
Grzechy twórców seriali
Zawsze lubiłam oglądać seriale kryminalne, tyle że z czasem zaczynam się robić coraz bardziej wybredna. Im większe człowiek ma pojęcie jak to w rzeczywistości wygląda, tym bardziej niektóre seriale wydają się być naiwne. Niestety.
Dziś zajmę się Grzechami Głównymi scenarzystów seriali z pod znaku "CSI: tutaj miejsce na miasto w USA". Ale wpierw dwie wstępne uwagi: 1. nie są to seriale w pełni takie same, zdarzają się serie lepsze i gorsze (stare odcinki CSI: Las Vegas były np. moim zdaniem naprawdę niezłe); 2. zdaję sobie sprawę, że są to seriale, toteż nie wymagam całkowitego realizmu, ale chociaż logiki i konsekwencji :)
Grzech nr 1 Próżność. Wg twórców serialu na miejscu zdarzenia należy wyglądać godnie i modnie. Garnitur i mała czarna plus szpilki to dla naszych dzielnych dochodzeniowców mus (już nie wspominam o pełnym makijażu i świeżym manicurze). Nie! Tak to nie wygląda! Technik musi być ubrany po pierwsze wygodnie (kto wie ile czasu zajmą oględziny?). Jednak przede wszystkim, najważniejszą sprawą jest strój ochronny! Po co to całe zbieranie włosów, drobinek i kawałków materiału, jak równie dobrze sami mogli je zostawić? Totalna bzdura albo brak profesjonalizmu...
Grzech nr 2 Jesteśmy tu ludźmi od wszystkiego i do wszystkiego. Zdaję sobie sprawę, że to serial i nie ma możliwości zrobienia go w sposób ciekawy robiąc zbyt wiele postaci. Nie zmienia to jednak faktu, że czasem scenarzyści przeginają. Crime Scene Investigator to jak sama nazwa wskazuje, ten człowiek, który przychodzi na miejsce zdarzenia i zbiera ślady, robi zdjęcia itp. (u nas zajmują się tym technicy, w Stanach przez wielość różnorakich służb różnie się to nazywa, a CS Investigator to po prostu jedna z takich jednostek). Potem już nic z tym nie robi. Następnie jest ktoś kto prowadzi postępowanie w danej sprawie (śledztwo/dochodzenie), przesłuchuje świadków. Jeszcze kto inny ściga po ulicach przestępców. I jeszcze kto inny bada zebrane ślady (są to odpowiednio wykształceni eksperci, pracujący w laboratoriach). A już na pewno kto inny zajmuje się działaniami antyterrorystycznymi.
Można tu zwrócić uwagę, że serie CSI pod tym względem nie są jednorodne, bo np. w CSI:Las Vegas (starszych seriach) występowała oddzielnie osoba, która zajmowała się przesłuchaniami i oddzielny lekarz medycyny sądowej. Pod tym względem najstraszniejsze jest prawdopodobnie CSI: Miami, gdzie Horatio w jednym odcinku strzela ze snajperki (!) [znajdziecie to tu tylko, że po francusku i "akcja" zaczyna się ok. 1:40]
Grzech nr 3 Jesteśmy wszechwiedzący, a nasze registratury maja w ewidencji wszystko o wszystkim i wszystkich. Bazy danych w dzisiejszych czasach to potęga, pozwalają szybko znaleźć przydatne informacje, ale bez przesady! Nie znajdziemy tam absolutnie wszystkiego. W ewidencji znajdziemy tylko coś, co zostało tam już z jakiegoś powodu wprowadzone. Tak więc, jeśli ktoś nigdy nie miał zatargów z prawem, to nie ma możliwości, żeby jego odciski znalazły się w AFIS-ie (więcej o AFIS), oczywiście zakładając, że nigdy nie był na miejscu jakiegoś zdarzenia i nie zostały zebrane jego ślady, ale nawet w takim przypadku w ewidencji wyświetlane by były jako odciski NN. Tak samo jest ze wszystkim: DNA, odciskami obuwia, śladami narzędzi, kawałkami włókien (o tym więcej pod nr 5). Nie wierzcie, że z jednego komputera w policji da się dotrzeć do wszystkich informacji o danej osobie: o tym gdzie pracuje, jakie miał/a oceny w podstawówce i kto jest jej/jego najlepszą przyjaciółką/przyjacielem. Nie istnieją bazy danych wszystkich roślin na świecie i registratury wszystkich owadów. Po prostu nie.
Jedną z najciekawszych ewidencji pokazanych w CSI:Miami był spis wszystkich podeszew obuwia, które są na rynku, ze wskazaniem, które obuwie to to, którego nasi dzieli bohaterowie szukają + (uwaga!) spis wszystkich sklepów, które owe buty sprzedają (oczywiście zaznaczone na ładnej mapce, lepszej niż GoogleEarth). Nie!
Grzech nr 4. Nasze laboratoria robią badania w 30 sek i od razu znajdują powiązania. Badanie DNA nie trwa 5 min. Najpierw trzeba przygotować odpowiednio preparat, potem pomieszać to w jednym naczyniu, potem w drugim naczyniu, a potem wrzucić do wielkiej maszyny i zostawić na kilka godzin. Co jest oczywiste, na niektóre wyniki badań czeka się tygodniami, nawet miesiącami. Oczywiście wiele rzeczy da się zrobić szybko, a właściwie DOŚĆ szybko, ale seriale CSI stawiają poprzeczkę zbyt wysoko...
Grzech nr 5 Znamy się na wszystkim, nie potrzebujemy pomocy innych specjalistów. Bohaterowie CSI to chodzące źródła informacji. Znają się praktycznie na wszystkim od egzotycznych muszek owocówek, chemii przemysłowej i fizyki jądrowej aż po programowanie i najnowsze trendy w modzie. Oni nie potrzebują pomocy w odpowiedzeniu sobie skąd pochodzi ten kawałek mebla: bo wiedzą, że został zrobiony z takiego drzewa, które rośnie tylko w jednym miejscu i jego wycinką zajmuje się tylko jeden przedsiębiorca, którego telefon akurat mają przy sobie...
W rzeczywistości oczywiście zdarzają się zbiegi okoliczności. Zdarza się, że ktoś akurat na tej konkretnej rzeczy się zna, nie przeczę. Ale nie zdarza się to aż tak często. Nie powinno się zdarzać co odcinek! W zwykłym życiu, gdy pojawia się jakiś dziwny owad/roślina trzeba skontaktować się z ekspertem z danej dziedziny. Jeśli chcemy się dowiedzieć, skąd pochodzi konkretny rodzaj drewna, też się naszukamy, kogoś kto nam pomoże. Sami nic nie wymyślimy. Taka jest smutna rzeczywistość zwykłych ludzi...
Sprawa Willa i Williama Westów bajką kryminalistyczną?
Prawie każdy, kto interesuje się kryminalistyką i szeroko rozumianą kryminologią, miał choć raz okazję usłyszeć historię Willa i Williama Westów, która jest często uważana za gwóźdź do trumny antropometrii stosowanej w kryminalistyce (po więcej informacji na temat bertillonage'u zajrzyj na: Wikipedię).
Najbardziej znana wersja tej sprawy wygląda tak:
W maju 1903 roku Will West został zamknięty w więzieniu Leavenworth w Kansas. Twierdził, że nie miał na swoim koncie wyroku pozbawienia wolności, ale protokolant był przekonany, że nie musi to być koniecznie prawda. Kiedy zebrał od niego wszystkie "miary", stwierdził, że w ewidencji ma dane Williama Westa, którego wymiary były praktycznie identyczne i którego zdjęcie w aktach, również wydawało się przedstawiać nowo przyjętego więźnia.Ale Will West nie kłamał w sprawie swojej wcześniejszej niekaralności. Kiedy urzędnik sprawdził akta Williama Westa, okazało się, że ten jest już przetrzymywany w tym samym więzieniu i odbywa dożywotni wyrok za zabójstwo. W końcu sprawdzono ich odciski palców, które dopiero były wprowadzane w Stanach jako sposób identyfikacji przestępców. To potwierdziło, że to dwie różne osoby (zaskakujące, prawda? xD) i że Will West był do tej pory nie karany.
Niektórzy autorzy dodają jeszcze inne fakty (prawdopodobnie, żeby uatrakcyjnić tę historię):
- Will i William mieli zupełnie różne odciski palców: jeden głównie wzory wirowe, a drugi pętlicowe (Browne, Douglas G. and Alan Brock. Fingerprints-Fifty Years of Scientific Crime Detection. New York: E.P. Dutton, 1954.) -> w rzeczywistości były dość zbliżone (obaj mieli po siedem wirów i trzy pętlice)
- Bardziej dramatyczna odmiana tej historii: Will i William byli podejrzani o popełnienie zabójstwa, a odciski palców pozwoliły wykluczyć jednego i obciążyć drugiego (H. Faulds) -> tę wersję słyszałam jako pierwszą
- Will West zwrócił na siebie uwagę protokolanta ze względu na szczególny akcent, którym władał (C. Chapel)
Jak się okazuje (Olsen, Robert D. Sr. "A Fingerprint Fable: The Will and William West Case." The Print. 1995, 11 (1) , 8-10.) sprawa ta jest przemiłą anegdotą do opowiedzenia w gronie znajomych, ale prawdopodobnie nie miała aż tak ogromnego wpływu na rozwój daktyloskopii i zaprzestanie korzystania z bertillonage'u. Nic nie wskazuje na to, że byli oni pomyleni. A odciski palców zostały od nic pobrane dopiero w 1905 roku (kiedy drugi West, dla przypomnienia, zaczął odsiadywać wyrok w 1903), więc z całą pewnością nie działo się to natychmiast po stwierdzeniu podobieństwa. Jak wskazuje autor ww. tekstu dopiero w 1918 roku ta sprawa została opublikowana, czyli 13 lat po zdjęciu odcisków z obu Westów.
Do tej pory istnieją spory nawet co do tego, czy jest to prawdziwa historia, czy mówi o braciach bliźniakach, czy tylko o bardzo podobnych osobach. Zwłaszcza, że można natknąć się na informacje, które wskazują, że byli to bracia bliźniacy (J. Nickell, Crime Science: methods of forensic detection za: The Journal of Police Science and Administration, 1980) z bardzo podobnymi odciskami palców i bardzo zbliżonym układem uszu, którzy pisywali listy do tych samych sióstr i wuja George'a (!), ale byłaby to dość dziwna zbieżność... Zresztą wszystkie książki (także: "Forensics for dummies") opierają się na jednym źródle, po 1980 ta historia (także w tekście Olsena) nie została nigdzie potwierdzona. (Przynajmniej ja nie znalazłam takiej informacji)
Po więcej info polecam:
Crime science: methods of forensic detection (patrz: strona 115)
Subskrybuj:
Posty (Atom)